Logo
Wydrukuj tę stronę

O staropolskim biesiadowaniu

fot. brzozowiana fot. brzozowiana

Zofia Morajko

O staropolskim biesiadowaniu

            Polska gościnność znana jest na całym świecie. Polacy szczycą się nią i uważają, że to ona wyróżnia nas spośród innych narodowości. Symbolem - wywodzącej się jeszcze z czasów szlacheckich – gościnności jest chleb i sól. W tekstach źródłowych czytamy: „Był zwyczaj stary i powszechny w narodzie polskim, że tak w świetlicy pana jak w izbie kmiotka, na stole, nakrytym u pana białym obrusem lub barwnym kobiercem, a u kmiecia ręcznikiem, leżał wiecznie chleb i sól, z którymi przyjmowano gości w progu obyczajem odwiecznym“. Z czasów Polski szlacheckiej pochodzi też maksyma: „Gość w dom, Bóg w dom“. Potwierdza ona ważność gościa, którego traktowano jako świętą osobę. Musiał być tak przjęty, aby na długo zapamiętał wizytę w dawnym domu, bo mawiano: „Gość najedzony, to gość zadowolony“. O gotowości przyjęcia każdego, nawet przejezdnych osób, chcących zatrzymać się na chwilowy odpoczynek w czasie podróży, świadczyły popularne słowa: „Brama na oścież otwarta przechodniom ogłasza, że gościnna i innych w gościnę zaprasza“. W domu szlacheckim witano gościa niezykle serdecznie. Starano się szybko zorganizować strawę, przyjęcie np. zabijano z tej okazji najlepszą kurę na rosół. Owa serdeczność dotyczyła także zapraszanego gościa, który miał szczególne prawa - mógł przyprowadzić ze sobą tyle osób, ile chciał, co dla gospodarza było powodem do radości. Biesiadowanie stanowiło jeden ze stałych elementów życia szlachty, a później bogatszych chłopów, o czym dowiadujemy się m.in. z „Chłopów“. Czym więc była biesiada?

            Źródła podają, że biesiada to wesołe posiedzenie przy napitku i potrawach; zabawa, uczta, gody. Lud wiejski nazywał biesiadą każdą uroczystość rodzinną np. chrzciny i wesela, w których starym zwyczajem brała udział cała wieś, a w domach szlacheckich całe sąsiedztwo.

Zachowało się wiele sentencji o biesiadzie:

- ,,Kiedy siedzisz przy biesiadzie, nie myśl o żadnej zwadzie“.

- „Gdzie kilka siędzie, tam bywa biesiada,

    Gdzie kilkanaście, tam prędzej zwada“.

- „Biesiada rzadka bez błazna”.

- ,,Bez soli smutna biesiada”.

- „Potrzebny jest do biesiady duch zgodny i bez zwady”.

            Biesiady stanowiły też formę życia towarzyskiego, w czasie której  wymieniano informacje o wydarzeniach w okolicy, sprawach politycznych, zawierano rodzinne i sąsiedzkie umowy, kojarzono pary małżeńskie, załatwiano wiele spraw. Ucztowano z racji różnych uroczystości rodzinnych, dla uczczenia awansów i specjalnych osiągnięć, powodem były też zjazdy sąsiedzkie, sądowe i sejmikowe. Często organizowano biesiady pod byle pretekstem, np. nuda czy waruki atmosferyczne, nadmiar czasu. Trzeba zauważyć, że dawniej było odmienne poczucie czasu, w pewnych porach roku dysponowano nim w nadmiarze. Dotyczyło to, jesienno - zimowego okresu po zbiorach, a przed rozpoczęciem wiosennych prac.

            Biesiady przebiegały wg przyjętego rytuału, ceremoniału. Zaproszonych i ważnych gości witano uroczyście, oczekując ich na progu, wprowadzając ich do domu, wygłaszając mowy. Goście zajmowali miejsca wg uświęconego tradycją porządku, co obserwujemy też w Soplicowie („Pan Tadeusz“): „Goście weszli w porządku i stanęli kołem, Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem, z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy“. Dawniej do stołu zasiadano w czapkach i czekano, aż najważniejszy gość zdejmie nakrycie głowy, potem czynili to pozostali. Przy stole odmawiano błogosławieństwo lub modlitwę przed jedzeniem. Z czasem zwyczaj ten zarzucono. Jeśli ktoś nie zgadzał się ze swoim miejscem, pokazywał to tnąc obrus. Odpowiednie miejsce przy stole miało dla gości nie tylko  znaczenie honorowe, ale też praktyczne. Biesiadnikom siedzącym wyżej przypadały najlepsze kąski, a na koniec stołu docierały resztki, często jeszcze oskubane przez służbę. W wyniku tego gość siedzący na końcu stołu był często głodny. Przed rozpoczęciem posiłku w bogatym domu każdemu gościowi służba podawała wodę do umycia i ręczniki  do wytarcia rąk.

            Stoły biesiadne ustawiano zazwyczaj w podkowę 2 stoły i nakrywano obrusem. Zastawa stołu zależała od zamożności domu, podobnie jak ilość i jakość potraw, których starano się podać jak najwięcej. Podstawę stanowiło mięso, np.: wieprzowe, baranie, królicze, drobiowe, dziczyzna.  Podawano też  ryby, dużo warzyw (kalafiory, szparagi, karczochy), owoce również cytrusowe, dużo grzybów. Szczególnie  popularne były pasztety, do robienia których zatrudniano kucharzy z Francji. To oczywiście w bogatszych domach. U mniej zamożnych potrawy nie były tak wyszukane, ale też podawano je w sporych ilościach.

            Powrócę jeszcze do zastawy, która określała powagę i status gości. Dla lepszych kładziono pośrodku stołu sztućce srebrne, a na końcach blaszane i cynowe. Zgodnie z tradycją, szlachta często miała swoje sztućce przechowywane w specjalnych futerałach i w razie konieczności pożyczała je sobie. Podobnie rzecz się miała z misami. Te również  były srebrne, gliniane, drewniane, cynowe. Zdarzało się, że zamiast miski podawano skórkę z chleba, tę od spodu. Dziś obserwujemy powrót do tej formy - bo lokale często serwują dania w bochenkach chleba.

            Obowiązkiem gospodarza była „prynuka“, czyli zapraszanie i namawianie gości do częstowania się jedzeniem i napojem, często miała ona fomę przymusu. Zdarzało się, że biesiadnicy odchodzili – mimo suto zastawionego stołu - głodni, ponieważ jak mówili „prynuki nie było“. Podczas biesiad obficie raczono się trunkami. Do potraw podawano najczęściej jedynie piwo. Gdy goście się już posilili, służba wnosiła do sali wino i uczta powoli, ze spokojnego, nieraz eleganckiego spotkania, przemieniała się w pijatykę. Przy piciu wznoszono liczne toasty. Gospodarz, stojąc z kielichem wina, wznosił toasty za zdrowie biesiadników, zaczynając od najdostojniejszych, aż do końca stołu. Gdy pito zdrowie najważniejszych, wszyscy stali , gdy tych z końca znakomitsi biesiadnicy siadali. Toastów wznoszono tak wiele, że goście więcej czasu spędzali, stojąc przy stole. Niełatwo było uniknąć picia. Ci, co  mieli „słabszą głowę“, przelewali wino do innego kieliszka, wylewali pod stół lub za kołnierz. Stąd  chyba wzięło się obecne powiedzenie: „za kołnierz nie wylewam“. Ucieczką od wina stawało się picie kawy, bo uważano, że kawa pita dla zdrowia nie może być mieszana z winem. Początkowo pito z 1 kielicha, który wycierano ściereczką i podawano dalej. Upijanie się w trakcie biesiady uważano za rzecz zupełnie naturalną, wręcz pożądaną. Miało ono wtedy status obowiązku towarzyskiego. Niepijący tracili szacunek i traktowano ich nieufnie, nawet z niechęcią.

            Ucztowaniu toważyszyły różnorodne zabawy i tańce np.: polonez zwany „polskim“ tańczony powoli i spkojnie, lubiano też cenar, goniony, kadryl itd.

Biesiady trwały bardzo długo od godzin popołudniowych do późnych godzin nocnych lub dopóki goście mieli siłę i ochotę na zabawę. Czasem świętowano nawet kilka dni. Oczywiście, nie wszystkie miały formę „pijatyk“. Były  też uczty spokojniejsze, poważniejsze. Dodam, że bardzo trudno było opuścić biesiadę. Za wychodzącym goniono i z powrotem wprowadzano go do izby. Jeśli się opierał, to przed wyjściem musiał się jeszcze z każdym napić na odchodne. Coś nam to przypomina? Współczesne biesiady mają podobne zakończenia.

            Jak już wcześniej wspomniałam czasem sprzyjającym organizowaniu biesiad była m.in. jesień, szczególnie okres przed Adwentem. Ucztowanie wyznaczały głównie dni świętych: Marcina, Katarzyny i Andrzeja.

            Dzień św. Marcina, popularnie zwany marcinkami, to symbol zamierania życia w przyrodzie. Dlatego też swój sezon kończyli pasterze, rybacy i rolnicy. W tym dniu należało spłacić wszystkie czynsze i dostarczyć do dworów produkty rolne i ptactwo, w tym także gęsi. Przed nadejściem adwentu trzeba było pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy, ugodzić się na natępny sezon ze służbą, którą częstowano „marcińskimi kluskami“. Ten, którego nie poczęstowano, wiedział bez słow, że będzie zwolniony. W miastach odbywayły się „marcinkowe kolędy biednych żaczków“. Nauczyciel i uczniowie chodzili po domach i zbierali datki, śpiewając specjalnie ułożone pieśni o św. Marcinie – patronie ubogich. Czas ten - nie tylko w Polsce, ale i w wielu krajach Europy kojarzył się z przygotowaniem zimowych mięsnych zapasów, ubijano bydło i drób, a mięso wędzono i suszono. Z dniem św. Marcina wiąże się zwyczaj zabijania, pieczenia i spożywania gęsi, stąd wiele przysłów:

„Na św. Marcina gęś do komina, Na św. Marcina smakuje gęsina, ... lepsza gęś niż zwierzyna, Święto Marcina dużo gęsi zarzyna“.

            Dlaczego gęsi właśnie? Legenda głosi, że późniejszemu świętemu zaproponowano stanowisko biskupa. Chcąc tego uniknąć, Marcin skrył się w komórce z gęśmi, ale te głośnym gęganiem zdradziły jego kryjówkę. Obok pieczonej gęsi na stołach pojawiały się również specjalne wypieki: bułki, precle i rogale, które obficie popijano gorzałką lub piwem. Dzień ten traktowano jako okazję do bezkarnego raczenia się różnymi smakowitościami. Zwyczaj wypiekania rogali tzw. „marcińskich" jest do dziś popularny w Poznaniu, ale też w innych regionach naszego kraju. Św. Marcin uważany był za zwiastuna zimy, dlatego obserwowano pogodę w tym dniu, bo mówiono np.: „Jaka pogoda na Marcina, taka będzie zima“,

„Jak Marcin na białym koniu jedzie, to lekką zimę przywiedzie“, „Gdy liście na Marcina nie upadają to mroźną zimę przepowiadają". Wróżono też z kości gęsi: piersiowa kość biała oznacza zimę suchą i stałą, sinawa i czerwona, zimę słotną, a nakrapiana - zimę burzliwą i śnieżną.

            Natomist Katarzynki i Andrzejki to ostatatnie dni przed  Adwentem potem już nie godziło się urządzać wesołych zabaw, spotkań, zwłaszcza przy muzyce. Dawniej na św. Katarzynę zawierano ostatnie przed Bożym Narodzeniem związki małżeńskie, stąd przysłowie: „Na św. Katarzynę bierz swoją pod pierzynę“. Dużą popularnością cieszyły się w tym okresie wróżby.

            Wróżby andrzejkowe były rozpowszechnione w całej chrześcijańskiej Europie, bo św. Andrzej uznawany jest za patrona panien chcących szybko zmienić stan cywilny. Łączą się one jednak ze starszymi wierzeniami, wg których w tym okresie przybywają duchy z zaświatów. Istnieje wtedy możliwość zapytania ich, za pomocą wróżb, o przyszłość.

            Św. Andrzej miał pomóc dziewczętom w odkrywaniu przyszłości, chłopakom zaś św. Katarzyna. Wigilia jej święta to tzw. dzień kawalerski. Katarzynkowy wieczór był czasem ostatnich kawalerskich zabaw i uciech, zakazanych w adwencie, a później żonatym mężczyznom. Znane są przysłowia: „Św. Katarzyna śmiechem, św. Andrzej grzechem, Św. Katarzyna adwent zawiązuje, sama hula, pije, a nam zakazuje“

„Św. Katarzyna klucze pogubiła, św. Andrzej znalazł, zamknął skrzynki zaraz“. Katarzynki były okazją do beztroskiej zabawy, figlów, śmiechów, ostatatnich zabaw przedadwentowych. To też czas wróżb dla młodzieńców podobnych do dziewczęcych, andrzejkowych. Źródła podają, że w okolicach Krosna znany jest zwyczaj Ścinania w tym dniu gałązek wiśni lub czereśni przez chłopaków. Wkłada się je do ziemi i podlewa aż do Bożego Narodzenia. Jeśli gałązka zakwitnie, oznacza szczęśliwe małżeństwo.

 W  wigilię św. Andrzeja zbierały się dziewczęta jeszcze niewydane i miały nadzieję, że dobra wróżba przyniesie im zamążpójście już w nadchodzącym roku. W  gronie zbliżonych wiekiem dziewcząt nie mogła znaleźć się żadna mężatka, niedopuszczalna była obecność mężczyzny. Większość wróżb miała na celu odsłonięcie tajemnic matrymonialnych, bo „Na św. Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja“. Najpopularniejsze i znane do dziś są wróżby z lanego wosku. Dla dziewcząt ważne było również to, która pierwsza z nich stanie na ślubnym kobiercu. Temu służyła wróżba z butami. O porządku przyszłych ożenków mógł powiedzieć jakiś domowy zwierzak. Dziewczyny kładły przed sobą smakołyki dla kota i psa lub ziarno dla kury. Najszybciej na zamążpójście liczyła ta dziewczyna, przy której zatrzymało się zwierzę.

Wielką wagę przywiązywano także do snów w nocy z 29 na 30 listopada. Dziewczyny modliły się do św. Andrzeja z prośbą o sen wróżący młodzieńca przystojnego, dobrego, zamożnego lub już „upatrzonego" niezależnie od jego wad i zalet. Znane były także indywidualne wróżby np. dziewczyna szła wzdłuż płotu i odliczała sztachety wg zasady „wydam się nie wydam“ lub „kawaler, wdowiec, żaden". Podsłuchiwano także ludzkie rozmowy. Jeśli dziewczyna usłyszała słowa "pójdź bierz, zrób" to dobrze jej wróżyło". Gorzej jeśli padły słowa typu: "nie bierz, siedź". Oznaczało to, że nadal będzie siedzieć w ojcowsiej chacie i nikt jej nie weźmie za żonę. Obecnie poszukiwane są jeszcze inne wróżby, znane również nam karteczki z imionami , wykorzystanie 3 talerzy i tym podobne.

             Z przedstawionego przeze mnie rysu na temat dawnych biesiad wynika, że wiele zwyczajów związanych z tą formą funkcjonuje obecnie.  Zapewne nieco zmienionych, dostosowanych do współczesności. Należy je pielęgnować, (zwłaszcza te pozytywne), bo:

            "Żadna moc nie odbierze tradycji, wspomnień dziejowych i kultury, bo te tkwią w nas nieprzezwyciężenie: jak pamięć, jak rozum, jak duch w człowieku"

(Jan Ludwik Popławski)

 Dawny duch biesiady pozostał w nas. Dziś na biesiadę w Dydni przyszedł czas. Powtórzę za J. Kochanowskim:

"Miło szaleć, kiedy czas po temu.

Dziś bądź wesół, dziś użyj biesiady..."

Życzę więc wszystkim wesołej zabawy!

Ostatnio zmienianysobota, 19 grudzień 2015 00:21

Najnowsze od Admin

Brzozowiana.pl. All rights reserved.