W połowie wsi, w niewielkim oddaleniu od drogi prowadzącej przez tę miejscowość, zauważyć można było do niedawna chłopski, pogórzański wiatrak. Jeden z około 150 znajdujących się kiedyś na Przedgórzu Karpackim. Wiatrak w Dydni był już ostatnim z nich. Kilka z nich trafiło do sanockiego skansenu, inne zniszczone zostały przez czas a często przez potomków właścicieli, dla których były już tylko rupieciem, nadającym się do rozbiórki, aby drzewo z niego przeznaczyć na opał. Wiatrak w Dydni stał dokąd jego właściciel (przed kilku laty) 80 letni już Stanisław Czapor darzył go wielkim sentymentem.. Pamiętał go od dziecinnych lat, wcześniej wiatrak stał na pobliskim wzgórku, właściciel przez okno pokazywał mi gdzie to było, został odkupiony od poprzedniego i ponownie postawiony na tym miejscu bo „były tu dobre wiatry”, i stał tu już z siedemdziesiąt lat – mówił przed kilku laty. „Dawniej panie, to tu schodzili się wszyscy sąsiedzi, żeby sobie ziarno na mąkę przemleć” – mówił Czapor i dodawał zaraz „nikomu się nie broniło, bo czego by bronić, wiatr był za darmo, a jaka mąka wychodziła?! Żarna do niego, to sprawdzane były specjalnie spod Jasła i tarły tak drobniutko, że aż miło” Wiatrak od dawna już jest nieczynny, ale zachowało się w nim całe niemal wyposażenie, kompletne urządzenia mielnicze, kamienie ścierające ziarno na tzw. "razówkę" (tj. z otrębami). Brak mu było jedynie skrzydeł, które tu zastępowały osadzone na metalowych obręczach łupane drewniane „pióra”, zmurszały już i z powypadały. Właściciel zapewniał mnie wówczas, że ma na podwórku takie stare „deszczki”, które będą tu pasowały i w obręcze konstrukcji włoży je, dokręci śrubami żeby się lepiej trzymały i będzie wyglądało to jak dawniej. Może, i tak miało być, lecz już wówczas był w podeszłym wieku choć wyglądał na dość energicznego. Pan Stanisław spoglądał na niego codziennie, z okna w kuchni swojego domu, mówiąc - że lubi na niego popatrzeć, że przypomina dawne czasy. Pytałem, czy ktoś poza mną interesował się nim. Pan Czapor odpowiadał, że „chcieli go kupić do skansenu w Sanoku, byli u niego nawet dwa razy” ale nie zgodził się, a ostatnio ktoś z Grabownicy też chciał go kupić i przenieść do tej wsi, gdzie miał stanąć ponownie na prywatnej działce, ale też się nie zgodził, ponadto dodaje „dawali Panie marne grosze za niego”. Żegnając się wówczas z gospodarzem, zostałem odprowadzony do drogi przez córkę Pana Stanisława. Mówiłem jej, że wiatrak jest teraz mało widoczny z drogi, że nie wszyscy go zauważają. „Teraz tak”, stwierdzała moja rozmówczyni, „ale kiedyś, kiedy byłam mała, w Dydni określało się, gdzie kto mieszka na zasadzie - przed wiatrakiem albo dalej niż wiatrak, był to zwyczajowy wyznacznik”. Dziś wydawałoby się, że wyznacznikiem kultury materialnej są także i takie małe chłopskie wiatraki, znikające już z krajobrazu podkarpackich wsi. Szkoda, że nie wyręczono w remoncie tego zabytku jego właściciela, będącego wówczas już w podeszłym wieku. A były i są na to środki służb konserwatorskich, mogła to zrobić także miejscowa władza lub sponsorzy, choćby z terenu gminy. Szkoda, że nie został on uwzględniony przez twórców szlaku architektury drewnianej, szlaku - który prowadzi także przez Dydnię, może zostałby na miejscu. A może po prostu nie zauważano go?! Dziś nie wyznacza się w Dydni już drogi do wiatraka lub dalej niż on, bardziej określa się to koło „posterunku „Policji (w zasadzie to rewir dzielnicowych), przed lub za urzędem gminy, czasem słyszy się określenia „za” lub „przed pałacem” choć to tylko mowa o zabudowaniach podworskich Wacława Hieronima Sierakowskiego biskupa przemyskiego. Te obecne zabudowania, też idące w ruinę, pochodzą z XIX wieku, wzniesione za Dydeńskich, później znalazły się w rękach Podhoreskich.