„Półtora zdania” o islandzkiej pogodzie…
- Napisał Admin
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Lato 2016 był najcieplejszym w całej historii Islandii. Trudno sobie wyobrazić jak wygląda normalne, kiedy średnia temperatura w ciągu całego okresu letniego wyniosła zaledwie 11*C. Gdyby nie wszechobecny wiatr byłoby jednak naprawdę ciepło, mimo że tego lata nie było ani jednego dnia bym ubrał krótkie spodenki i krótki rękaw, czym zdecydowanie odróżniałem się od miejscowych przyzwyczajonych do maksymalnego korzystania z „kulminacji” ciepła. Na Islandię przybyłem końcem maja. Tu na miejscu przywitał mnie wiatr, który jak dosadnie określił mój kolega „wyrywa człowieka z butów”. Tak kończyła się wiosna i nastawało lato. Gdy jednak złagodniał zaczęliśmy odczuwać zauważalne ciepło. Wszelkie miejsca osłaniające od wszechobecnego wiatru obalały więc mit, jakoby „słońce na Islandii świeciło, ale nie grzało”. Nie było częstych opadów deszczu a dni trwały nieproporcjonalnie długo względem nocy. Dzień trwał niemal 21 godzin a sama noc umykała człowiekowi do tego stopnia, że odnosiło się wrażenie zasypiania i budzenia się w ciągu tego samego dnia. Podczas gdy promienie słońca świeciły niemal cały dzień człowiek gubił moment, kiedy słońce zachodziło i wschodziło, co dla mnie i wielu moich znajomych (którzy podobnie jak ja nie mieli wcześniej do czynienia z tzw. dniami polarnymi) wyglądało, jakoby słońce mozolnie sunęło przez nieboskłon od wschodu na zachód, by tylko gdy zajdzie za horyzontem czym prędzej okrążyć Ziemię i znów pojawić się tam, gdzie zaledwie wstało „niedawno”. Normalnie chodziłem ubrany przeważnie w ciepłą bluzę, długie spodnie oraz lekką kurtkę, czapkę na głowę miałem zawsze w plecaku i obowiązkowo coś na szyję. Zdecydowanie różniłem się od miejscowych, którzy mimo deszczu chodzili w cienkich spodniach i bluzach, zdarzyli się oczywiście także ludzie w krótkich spodenkach i koszulkach. Myślałem, widząc ich, że to taka moda „szpanerska”, lecz nic z tych rzeczy nie miało odbicia w rzeczywistości. To po prostu islandzka odporność na choroby brała górę nad ich ciałem i pozwalała ubierać się tak, jak normalny Polak ubiera się w prawdziwe polskie, gorące lato. Jednym z takich sztandarowych przykładów była sytuacja, gdy idąc ze wspomnianym wcześniej kolegą do sklepu natrafiliśmy na bardzo silny wiatr. Ubrani byliśmy od stóp do głów jak na wyprawę jesienią w góry. Dzielnie próbując sprostać islandzkiej pogodzie w połowie drogi ujrzeliśmy ojca z dwoma córkami. Dziewczynki nie wyróżniały się za wiele ubiorem od nas, może poza odsłoniętą głową (co powodowało rozwiewanie na wszystkie strony ich blond warkoczyków) i brakiem rękawiczek na dłoniach, gdzie my ubrane mieliśmy bez palców, bo jak uznaliśmy sami „no normalnych chyba nie wypada”. Natomiast on, ich prowadzący je za ręce ojciec, kroczył spokojnie mimo pogody w dżinsach, eleganckich butach i swetrze z owczej wełny, typowej dla tego kraju. Widząc nas i zapewne nasze oczy szeroko wpatrzone z niedowierzaniem w niego i jego pociechy uśmiechnął się serdecznie po czym powiedział w swoim języku „Dzień dobry” na co odpowiedzieliśmy mu usuwając się z drogi i spoglądając jeszcze chwile w bezruchu w to co widzimy, czyli niewyobrażalny dla nas zestaw odzieży względem panujących warunków atmosferycznych. Jak gubiłem wspomniany wcześniej cykl dobowy tak samo zgubiłem moment, kiedy przeminęło lato i nastała jesień. Jej nadejście nie sygnalizowała co prawda pogoda, lecz regularnie wydłużająca się noc. Następnie, gdy noc zaczęła już przypominać tą w polskim rozumieniu tego słowa, nastał typowy dla tego okresu na Islandii czas jesiennych sztormów. W wyspę uderzały potężne fale deszczu i wiatru, z którego szczególnie jeden utkwił mi w pamięci. Kiedy noc wyglądała już tak zwyczajnie, jak w każdym kraju, późnym wieczorem uderzył od południa w nas wiatr, który rozbił się o całą linie wybrzeża wyspy. Ostrzegano nas przed nim wcześniej już z wszelkich możliwych stron: pisało o nim Islandzkie Biuro Meteorologiczne, islandzcy koledzy i przełożeni z pracy ostrzegali nas przed nim, radio z telewizją oraz Internetem a nawet policja islandzka. Ta ostatnia udostępniła nawet wtedy komunikat dla rodziców, aby zawozili osobiście i w miarę możliwości odbierali ze szkół swoje pociechy, jeśli jednak nie będzie takiej możliwości by rozważyli pozostawienie ich w domach pod opieką. Ostrzegano przed niepotrzebnym wychodzeniem z niego, pisząc o sile wiatru, który potrafi porywać ludzi i przesuwać auta na parkingu. Oczywiście każdy traktował te ostrzeżenia poważnie, jednak jak wygląda to naprawdę przerosło nasze oczekiwania. Pod wieczór wiatr uderzył na wysokości lotniska w Keflaviku. Jego pierwsza fala deszczu i wiatru robiła piorunujące wrażenie. Mimo, że głównym kierunkiem jego siły była północ, to człowiek odnosił wrażenie, że wieje i pada z każdej strony. Człowiek ledwo mógł ustać na nogach, poruszanie się było niezwykle trudne a wychodząc na zewnątrz w ciągu kilku sekund robił się cały mokry co jak mniemaliśmy uniemożliwiało funkcjonowanie i pracowanie w tych warunkach. Zmieniliśmy zdanie, kiedy przyszła kulminacja sztormu i dopiero odczuliśmy czym tak naprawdę jest to zjawisko. Wiatr wiał ze średnią prędkością dochodzącą do 100 km/h, nikt z nas nie chciał nawet interesować się ile osiąga w porywach. Nie robiliśmy tego, bo widzieliśmy na własne oczy jak przesuwał wszystko i wszystkich: od potężnych kilkukołowych pojazdów robotniczych po samoloty, czego kilkukrotnie byliśmy świadkami. Odwoływano loty lub przekładano je w czasie czekając na okno pogodowe. Na moim osiedlu tej nocy wiatr przewrócił wszystkie niezabezpieczone kontenery na śmieci na odległość kilkunastu metrów, czego skutki opanowywaliśmy wspólnie z mieszkańcami przez kilka dni. Następne sztormy, których byliśmy świadkami już nie były nam takie straszne, choć były też łagodniejsze. Wspomnieć chciałbym o jednym dniu, kiedy uderzył w nas łagodny sztorm z deszczem, który był ciepły, w dosłownym tego znaczeniu. Ze zdziwienia zdejmowaliśmy nakrycia głowy i mimo wiejącego ze średnią (jak na islandzkie warunki) prędkością wiatru czuliśmy ciepło, które spływało ze strugami deszczu. Normalna temperatura spadała maksymalnie w okolice 0*C, zazwyczaj było to jednak kilka stopni. Przez cały ten okres zaobserwowałem zachwycające zjawisko. W zależności od pogody odnosiłem wrażenie, że zmienia się kształt wyspy, gdyż okoliczne wzniesienia i góry dawały się raz znajdować się bliżej a raz dalej, czasami poprzez załamanie światła pojawiały się widoczne pewne szczyty, których nie było widać następnie przez kilkanaście dni. Zjawisko nie do opisania słowami, zdecydowanie trzeba je poznać, by zrozumieć.
Mirosław Wolak
Ciąg dalszy nastąpi…
Uzupełnienie - nowa galeria zdjęć autora - zapraszamy..
Galeria
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
- Powiększ Powiększ
https://brzozowiana.pl/brzozowiacy-ze-swiata/item/3332-poltora-zadnia-o-islandzkiej-pogodzie.html#sigProGalleria3a42fbb150