O spotkaniu po latach, na stepach Kazachstanu – pisze Marek Kozubal
- Napisał Admin
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Nic się nie zmieniłeś – usłyszałem od zmierzającego w moim kierunku księdza. – Ty też – odpowiedziałem. Padliśmy sobie w ramiona.
Z Lucjanem Pocałuniem, który do brzozowskiego liceum przyjeżdżał z Dydni, przesiedziałem w jednej ławce cztery lata nauki. Nie przesadzę, gdy napiszę, że przyjaźniliśmy się. Maturę zdaliśmy w 1986 roku. Potem nasze drogi się rozeszły. Kontakty rozluźniły. Ja pojechałem na studia na Uniwersytet Warszawski.
Po kilkunastu latach spotkaliśmy się ponownie. Okazją stał się zorganizowany w 1999 roku jubileusz 90 - lecia liceum. Lucjan przyjechał na zjazd absolwentów w koloratce, był już wtedy księdzem w parafii koło Leska. W gronie kilkunastu osób z klasy przesiedzieliśmy w mieszkaniu w centrum Brzozowa do późnej nocy. Wspomnienia okraszone były dziesiątkami anegdot z czasów nauki w liceum.
Potem znowu zniknęliśmy sobie z oczu. Co jakiś czas próbowałem znaleźć w Internecie jakieś ślady znajomości ze szkolnych lat. Natrafiłem na informacje, z których wynikało, że ks. Lucjan Pocałuń wyjechał do Kazachstanu. Pełnił posługę kapłańską w miejscowości Oziornoje na północy tego środkowoazjatyckiego kraju, gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju.
Pod koniec sierpnia 2017 r. otrzymałem propozycję wyjazdu służbowego do Kazachstanu (od 10 lat jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, wcześniej pracowałem m.in. w Gazecie Wyborczej, Życiu Warszawy, Głosie Nauczycielskim). Okazją miała być wizyta w tym kraju pary prezydenckiej Agaty i Andrzeja Dudy. Propozycję przyjąłem chętnie. Postanowiłem też odnaleźć kolegę ze szkolnej ławy. W nawiązaniu z nim kontaktu pomogła mi pani konsul z Astany - stolicy Kazachstanu, Małgorzata Tańska. Błyskawicznie ustaliła telefon do księdza. Zadzwoniłem. Nie odbierał. Może nie znał mojego numeru. Wysłałem sms-a. Reakcja była natychmiastowa – „musimy się spotkać” – odpowiedział. Oczywiście w Astanie. I tak się stało. To było 7 września przed południem na terenie wystawy międzynarodowej Expo w stolicy w Kazachstanie. Lucjana zobaczyłem z daleka, tuż obok polskiego pawilonu. Zmierzał w kierunku białego namiotu, w którym niebawem miały rozpocząć się uroczystości związane z Dniem Polskim na Expo z udziałem premiera Kazachstanu, prezydenta RP Andrzeja Dudy i licznie zgromadzonej Polonii. Lucjan towarzyszył arcybiskupowi Tomaszowi Pecie. Poznaliśmy się z daleka. Wpadliśmy sobie w ramiona.
Ksiądz Lucjan w Kazachstanie jest już od 16 lat. Wcześniej nie tylko pełnił posługę duszpasterską w miejscowości Oziornoje, ale także w Pawłodarze. Był też ekonomem diecezji Astany, czyli zarządzał jej majątkiem. Od pewnego czasu jest proboszczem Katedry w Astanie i jednocześnie jednym z najbliższych współpracowników arcybiskupa Tomasza Pety, księdza o wyjątkowym autorytecie wśród tamtejszej społeczności katolickiej oraz Polaków.
Lucjan nie był mi w stanie wytłumaczyć dlaczego akurat jego ścieżki zawiodły go do Kazachstanu. Być może przesłanki były pozaracjonalne, wynikające z powołania, które realizuje. Wiem jedno: doskonale zna Polaków tam mieszkających, wie z jakimi borykają się problemami, jak się po tym kraju poruszać.
Kazachstan jest bowiem terenem wyjątkowo trudnym dla duchownego. Jest to kraj zdominowany przez muzułmanów (70 proc.) i prawosławnych. W Kazachstanie, który liczy 17 mln osób, jest zaledwie ok. 150 tys. katolików. Według deklaracji związanych ze spisem organizowanym w tym kraju, do polskich korzeni przyznaje się ok. 32 tys. osób. Choć jak szacują nasi duchowni jest ich znacznie więcej, być może nawet ok. 100 tysięcy. Niestety do dzisiaj wielu z nich „pogubiło język”, głównie posługują się rosyjskim. – Język zachowaliśmy w modlitwie – wytłumaczył mi 77 – letni Leon Krynicki mieszkaniec Ałmaty.
Kim są ci Polacy? To ofiary stalinowskich, przymusowych deportacji przeprowadzonych w 1936 roku. Wtedy z terenów bliskich zachodniej granicy Związku Sowieckiego (Białoruś i Ukraina) na stepy Kazachstanu wywieziono tysiące Polaków i Niemców, którzy zamieszkiwali tereny, które nie zostały przyłączone do Rzeczpospolitej po podpisaniu traktatu ryskiego. Ludzie ci zostali osiedleni w miejscu nieprzyjaznym, w niezwykle ciężkim klimacie. Latem temperatura sięga tam plus 40 stopni Celsjusza, a zimą spada do – 40 stopni C. Niektórzy nie mieli gdzie mieszkać, a pierwszym domem były dla nich prowizoryczne ziemianki. Z powodu trudnych warunków klimatycznych i głodu, wielu z nich zmarło.
Te wahania temperatur odczułem na swojej skórze na początku września. Jednego dnia słupek rtęci wskazał + 36 st. C, kolejnego zaledwie + 9 st. C, wiał mocny wiatr, po oczach sypał piasek znad pobliskiego stepu.
Dzisiaj szczęśliwie w tym kraju – rządzonym twardą ręką od wielu lat przez Nursułtana Nazarbajewa, jest w miarę spokojnie. Nie dochodzi do ostrych konfliktów religijnych i narodowościowych (zamieszkuje go 130 narodów). Kraj dynamicznie rozwija się gospodarczo, ale i tak standard życia znacznie odbiega od europejskiego. Polacy i szerzej katolicy w wielu przypadkach są traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Zarobki też są niskie.
Dlatego zarówno tamtejsza Polonia jak i księża, którzy tam pracują wymagają wsparcia. Nie tylko duchowego, ale także finansowego. Dość wspomnieć, że diecezja Astany obejmuje dwukrotną powierzchnię Polski. Pracuje tam ok. 40 księży, w tym 30 z Polski. Co pół roku muszą oni opuścić ten kraj, aby odnowić wizę. Jej przyznanie w dużej mierze zależy od dobrej woli władz tego kraju.
Z Lucjanem umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Dłuższe. Za jakiś czas, może za kilka miesięcy. Już teraz bukuję sobie bilet, aby jeszcze raz polecieć do Kazachstanu. Tym razem jednak nie na spotkanie, które potrwa kilkudziesięciu minutowe, ale kilka dni.
z Astany - Marek Kozubal dziennikarz „Rzeczpospolitej"
fot w galerii - ze zbiorów M. Kozubala
Galeria
https://brzozowiana.pl/brzozowiacy-ze-swiata/item/3740-o-spotkaniu-po-latach-na-stepach-kazachstanu-pisze-marek-kozubal.html#sigProGalleria6b07eb2a6e