Aniela Orłowska z Przysietnicy i jej Chrystusiki frasobliwe
- Napisał Admin
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Urodziła się 1 marca 1917 roku w Przysietnicy w wielodzietnej rodzinie rolnika. Rodzice jej mieli 9 dzieci. Ojciec dodatkowo był stolarzem, a matka zajmowała się gospodarstwem rolnym. Ukończyła 6-klasową Szkołę Powszechną i kurs 7 klasy. Już w szkole zaczęła rzeźbić – raczej jak sama mówiła – wycinać różne rzeczy, np. ramki do zdjęć, wiatraczki, a kolegom – baranki, ptaszki, drewniane nożyczki, aniołki z krzyżami na pomniki cmentarne, serduszka z monogramem dla dzieci. W zamian otrzymywała suszone gruszki lub inne owoce.
Czworo jej rodzeństwa zmarło przed II wojną światową. Siostra Honorata, brat Marcin na tyfus będąc w wojsku w Tarnopolu i dwoje młodszego rodzeństwa w wieku niemowlęcym.
Rodziców straciła wcześnie. Ojciec zmarł, gdy miała 14 lat, a 5 miesięcy później zmarła matka sterana ciężką pracą, porodami i pogrzebami swych dzieci. Zostało 5 sierot. Brat Władysław mieszkał już osobno, ale w domu pozostali: Anna, Aniela, Stanisława i Jan. Z tego okresu pamiętała okrutną biedę i brak jedzenia. Często swój posiłek oddawała młodszemu rodzeństwu, a i tak było tego za mało. Straszne to były lata.
Ksiądz Kuźnar, znając trudną sytuację rodziny, za wszelką cenę starał się im pomóc. Pracy w pobliżu nie było, więc przez Ojców Jezuitów i Siostry Służebniczki ze Starej Wsi wystarał się jej o posadę w Krakowie. To on właśnie poznał się na jej rzeźbiarstwie, bo wykonywane przez nią: kurki, kogutki i indyki sprzedawał zaprzyjaźniony z nim lekarz aż w Tarnopolu. Zarabiała w ten sposób, aby pomóc rodzinie. Nie wystarczało to jednak nawet na jedzenie i młodsze rodzeństwo często popłakiwało po kątach z głodu i niedostatku.
Do Krakowa Aniela wyjechała w 1935 r., nie mając jeszcze skończonych 18 lat. Mieszkała i pracowała u Sióstr Bernardynek przy ul. Poselskiej. Pracowała ciężko. Przede wszystkim sprzątała, ale wykonywała i inne prace. Twierdziła, że było jej tam dobrze, bo miała miejsce do spania, jedzenie i niewielką zapłatę, którą przekazywała rodzeństwu. Jednak ta praca się skończyła, bo uległa wypadkowi – spadła z trzeciego piętra. W szpitalu Ojców Bonifratrów przeleżała ponad 3 tygodnie, bo miała wstrząs mózgu i inne obrażenia. W szpitalu dowiedziała się, że wybuchła wojna. Chciała wracać do domu, do swoich bliskich. Słabą jeszcze stróż i kościelny od Sióstr Bernardynek wsadzili na żydowski wóz jadący w kierunku Rymanowa. Uciążliwa i długa była to podróż, bo jeszcze musiała dojechać do Brzozowa. Tu zobaczyła rozgorączkowanych, krzyczących młodych mężczyzn, bo trwał wiec przy obecnym Placu Grunwaldzkim.
Do Przysietnicy dotarła prawie pieszo, bo tylko kawałek podwiózł ją znajomy. W domu zapanowała radość, tym większa, bo przywiozła odzież od sióstr i pieniądze na dobry początek. Nie był on jednak taki dobry. Zaraz na drugi dzień poszła do pracy do ks. Sołtysika. Pracowała na gospodarstwie, doiła codzienne 12 krów, czyściła bydło i oborę, pracowała w polu, a spała w stajni. Pracowała tam ponad rok. Ciężko jej było i sama nie wiedziała skąd miała siłę, bo była niziutka i drobna. Chyba z desperacji, bo w domu każdy grosz się liczył. Jan uprawiał 4 morgi ziemi, które zostały po rodzicach. Aniela, aby mu pomóc wzięła pożyczkę w Kasie Stefczyka w Brzozowie i kupiła konia. Ale znów się zaczęła bieda, bo Niemcy ściągali kontyngenty, a ona sama dostała skierowanie na roboty przymusowe do Rzeszy. Kawka z Urzędu Pracy w Brzozowie zgodził się na zamianę i za Anielę pojechała Anna. Podczas łapanki w Przysietnicy Niemcy zabrali na roboty Stanisława i Jana. Aniela została sama i dopiero teraz harowała na gospodarstwie. Jeździła wozem konnym, obrabiała pole, zdawała kontyngenty, a kiedy Niemcy zabrali krowę żywicielkę, to ogarnęła ją czarna rozpacz, ale trzeba było żyć. Pomagała nawet ukrywającym się w lesie Żydom, ratując ich przed śmiercią głodową. Dostawali od niej chleb, ziemniaki, kawę z buraków. Bała się, ale pomagała na tyle, na ile mogła.
W 1943 roku wzięła do siebie uciekinierów ze Lwowa. Byli to Maria i Karol Bordziuchowie z rodziną, łącznie 11 osób. Dobrzy to byli ludzie. Wspólnie gospodarowali i żyli w zgodzie prawie dwa lata. Po wojnie Bordziuchowie wyjechali do Otmuchowa koło Nysy na tzw. Ziemie Zachodnie. Aniela czekała na swoich bliskich. Szczęśliwie z robót powróciła trójka rodzeństwa; Stanisław, Jan i Anna. W tym okresie nie rzeźbiła. Nie było na to czasu, bo wciąż pracowała.
Powrócił także z robót przymusowych Bronisław Orłowski i Aniela mając 28 lat, została jego żoną. W rozmowach ze mną wspominała go ciepło i serdecznie., podkreślając jego dobro i chwaliła jako wspaniałego małżonka. Mieli troje dzieci: syna Józefa oraz córki Stanisławę i Halinę. Mąż Anieli Orłowskiej zmarł w 1981 roku o czym mówiła z ogromnym żalem i smutkiem.
W latach pięćdziesiątych XX wieku spotkała na swej drodze dyrektora Aleksandra Rybickiego z Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Wraz ze swymi pracownikami jeździł po wsiach i kupował lub dostawał od ludzi stare meble wiejskie, obrazy, naczynia i różny sprzęt gospodarski. Do końca nie wiedziała kto go do niej skierował. Przyszedł i zobaczył wyrzeźbionego przez nią Chrystusika Frasobliwego. Zrobiła go dla siebie. Chciała w ten sposób podziękować Bogu, że ją ocalił, że przeżyła II wojnę, że wyszła za mąż za dobrego człowieka. Lata powojenne były trudne, więc i Chrystusie był zafrasowany, z brodą opartą na ręce, taki zadumany. Dyrektor Aleksander Rybicki przytulił go do swego serca, zachwycił się wręcz tą rzeźbą i dotąd prosił Anielę, aż mu go podarowała. To on usilnie namawiał ją, aby rzeźbiła. Zaczęła jako dziewczynka od rzeźbienia zwierzątek domowych w warsztacie ojca Jakuba Gierlacha, a po latach stała się wspaniałą twórczynią, rozpoznawalną, tak, jak i jej prace w całej Polsce.
Spopularyzowana została jako rzeźbiarka poprzez wojewódzkie wystawy sztuki ludowej. Jeszcze w 2003 roku należała do osób bardzo aktywnych. Mniej niż wcześniej, ale nadal brała udział w festiwalach folklorystycznych, konkursach, plenerach rzeźbiarskich, jarmarkach folklorystycznych.
Od lat 50-tych XX wieku uprawiała twórczość typu pamiątkarskiego, powtarzając wielokrotnie rodzaj przedstawień najbardziej spopularyzowany wśród szerokiego kręgu postać Chrystusa Frasobliwego i figurki szopkowe. Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku od lat 50-tych XX wieku było jej protektorem i posiada najwięcej jej rzeźb: np.„Pietę”, „Chrystusa w Ogrójcu”, „Chrystusa Ukrzyżowanego” i wiele, wiele innych.
Jej trwałym osiągnięciem rzeźbiarskim jest postać Chrystusa Frasobliwego, która bezwzględnie kojarzy się z osobą Anieli Orłowskiej. Cechami wyróżniającymi są w tej rzeźbie: silnie przewężony w połowie korpus, rozbudowana partia perizonium oraz barków i głowy, co w sumie rozbija bryłę na dwa stożkowate elementy zwrócone wierzchołkami – niska i płaska podpórka, skracająca postać w partii nóg.
W swych rzeźbach ukazywała umiejętność malarskiego opracowania bryły, wydobywającej światłocień w licznych załamaniach i nierównościach powierzchni, ciętej po prostu nożem. Efekty takie wydają się być środkiem niezbędnym przy rezygnacji z koloru. Nieliczne polichromowane rzeźby Anieli Orłowskiej znaleźć można w zbiorach prywatnych i w niektórych muzeach np. w Muzeum Regionalnym w Brzozowie (szopka i grupa wigilijna).
Wykazują one świeżość i bezpośredniość ujęcia, właściwe wczesnym, początkowym pracom. Odstąpienie od polichromowania prac stało się koniecznością, gdyż działanie stosowanych farb olejnych okazało się szkodliwe dla zdrowia twórczyni.
Muzeum Regionalne w Brzozowie posiada duży zbiór prac Anieli Orłowskiej – zarówno rzeźby figuralnej, jak i prac nawiązujących do wiejskich obrzędów ludowych, w tym wspaniałą szopkę z czystego drewna lipowego.
W 1970 r. przyjęta została do Stowarzyszenia Twórców Ludowych z siedzibą w Lublinie.
Prace Anieli Orłowskiej znajdują się w muzeach okręgowych i etnograficznych w: Rzeszowie, Przemyślu, Krakowie, Warszawie, Turku, Lublinie i wielu innych, a ponadto w zbiorach kolekcjonerów i Polonusów w USA, Kanadzie, Francji i Niemczech.
W ostatnich latach jej życia w domu w Przysietnicy nie miała miejsca na prezentację nawet części swoich prac. Rzeźby owinięte w gazety leżały na szafie i w dużym pudle. Po jednej stronie domu mieszkała córka Halina z rodziną, a z Anielą wnuczka (córka Józefa) z rodziną. Chciała sobie urządzić pokój na pięterku, aby mieć swój azyl, spokój i ciszę, a przede wszystkim miejsce dla swoich prac już wykonanych i tych, które miały powstać. Pracy przy urządzaniu pokoju było wiele, a Aniela Orłowska chorowała.
Posiadała liczne wyróżnienia i dyplomy oraz listy pochwalne, które świadczyły o nagrodach i wyróżnieniach oraz podziękowaniach w uznaniu dla jej samorodnego talentu, pracowitości i bogatego życia twórczego nadesłane z: Rzeszowa, Jasła, Nowego Sącza, Krosna, Parczewa, Przemyśla, Lublina i wielu innych miejscowości. Widziałam wśród nich podpisane przez znakomitości: prof. dra Romana Reinfussa, doc. dra Jerzego Czajkowskiego,
dra Krzysztofa Ruszla.
Zdziwienie i niedowierzanie budziła ogromna ilość plenerów rzeźbiarskich, w których brała udział: od Wzdowa po Kazimierz nad Wisłą, Słupsk i Gdynię. Konkursy, plenery (w tym rzeźby monumentalnej), festiwale folklorystyczne i polonijne, jarmarki to tysiące rzeźb od malutkich (10 cm do 2,5 m wysokości) i różnorodność tematyczna – to praca na miarę tytana, a dokonała tego niziutka, krucha kobieta.
W plebiscycie miesięcznika regionalnego „Wiadomości Brzozowskie” wydawanego przez Muzeum Regionalne w Brzozowie otrzymała tytuł „Indywidualność roku 1996 w regionie brzozowskim”.
Ostatni raz zaprezentowała swoje prace na Jarmarku Folklorystycznym w 2003 r., który organizowałam na brzozowskim rynku. Jeszcze rzeźbiła, ale mniejsze prace, bo siły miała już nie te i ręce zniszczone, spracowane, pokaleczone – zmęczone – jak ona sama.
Opowiadała mi w muzeum i u siebie w domu, gdy ją odwiedzałam o czasach pełnych wyjazdów, spotkań z ciekawymi ludźmi, a wszystko zabarwione było nutką smutku i nostalgii za tym, co było i minęło bezpowrotnie.
Pod koniec jej bogatego życia złożyła ją ciężka choroba. Zmarła 24 stycznia 2005 roku i pochowana została na cmentarzu w Przysietnicy.
Darzyłam Anielę Orłowską ogromnym szacunkiem i sentymentem. Podziwiałam jako Człowieka i artystkę ludową za jej ogromną siłę wewnętrzną, hart i wytrwałość, a jednocześnie za skromność i prostotę. Z troską zawsze patrzyłam na jej łagodną, smutną twarz – przypominająca oblicza jej świątków.
Halina Kościńska