Menu
Dzisiaj jest: 27 Kwiecień 2024    |    Imieniny obchodzą: Felicja, Teofil, Zyta
Admin

Admin

URL strony: http://www.brzozowiana.pl

Kair – Kapsztad w 290 dni. Monika Masaj wraca do domu…

Prawie 300 dni, Monika Masaj z podbrzozowskich Humnisk, spędziła na Czarnym Lądzie, podróżując stopem od Kairu po Kapsztad. Swoje, wybrane tylko, przygody opisywała na blogu „Zepsuty kompas”. Nasz portal, promujący tą wyprawę, otrzymał zgodę na zamieszczanie tych krótkich relacji; znajdziecie je w zakładce  „Wyprawa Moniki Masaj”. A tak podsumowała swą podróż:  

Może i nie jest to najpiękniejsze zdjęcie jakie sobie zrobiłam w tej podroży ale za to jest "prawie" karton”;). Prawie 10 miesięcy zajęła mi podróż z północy na południe Afryki. Przejechałam 10 krajów i kilkanaście tysięcy km.  Nie wydalam ani złotówki na noclegi, a jedyny międzymiastowy autobus na jaki kupiłam bilet to ten który przewiózł mnie przez granice z Sudanem, bowiem policja mnie zmusiła.

Dwa razy próbowano mnie okraść - bez skutku, spędziłam kilka nocy w kenijskim więzieniu, dwa razy wybrałam się na safari - na stopa, wraz z rangersami uratowaliśmy żyrafę z sideł kłusowników, spałam pod piramidami, na pustyni w Sudanie, w Kanionie Blyderiver w RPA, na jachcie, na antresoli w barze, na farmie koni, w kościele, na polach irygacyjnych, na przystankach autobusowych, w więzieniu, na chevkpoincie, w lesie, nad morzem, w nubijskiej wiosce, w lepiance, w masajskiej chacie etc.  Zużyłam swój gaz pieprzowy w Chartum, byłam świadkiem przemytu kokainy do Arabii Saudyjskiej, spędziłam kilka tygodni z rożnymi afrykańskimi plemionami i poznałam „swoje własne plemię” Masajów. Dorobiłam się poważnych oparzeń słonecznych, zgubiłam 5 szczoteczek do zębów, bluzę, pendrive, chustkę, telefon i filtr wody; głowę i mózg pewnie też. Jadłam Ugali, Koszari, smażoną kukurydzę, kurze łapki, głowę kozy, uroja, najlepszą zupę świata ale przede wszystkim fasolę z ryżem.

Piłam brudna wodę z rzeki w Etiopii (myślałam ze to brązowe to jakieś przyprawy, miejscowi twierdzili że to lokalne piwo, okazało się wodą z rzeki)  i nie miałam żadnego zatrucia pokarmowego. Pochorowałam się kilka razy na grypę, kilka razy chciałam wracać do domu. Wspięłam się na Górę Synai, przeszłam szlaki w Górach Smoczych, niechcący weszłam pieszo na safari do Parku Narodowego w Kenii przez co ścigała mnie policja. Wielokrotnie mnie oszukali ale tez wielokrotnie otrzymałam pomoc od ludzi nie oczekujących nic w zamian. Widziałam piękne plaże, krajobrazy i brudne śmierdzące miasta. Spróbowałam lokalnego alkoholu w każdym kraju. Spotkałam niesamowitych ludzi których na pewno jeszcze kiedyś zobaczę. Udałam w podróż z najtańszym namiotem, śpiworem i ubraniami ze szmateksu, nawet noża ze sobą nie zabrałam, itd., itd.

Pojechałam w trochę słabym stanie zdrowia, z zapaleniem wątroby i wylądowałam w szpitalu na badaniach w Kampali. Kilka razy przez to chciałam wracać do domu. I wtedy człowiek się łapie na myślach - gdzie do cholery jest mój dom?". Właśnie. Ciężkie pytanie. Najgorsza rzecz jaka zrobiłam dla swojej podroży to crowdfunding i prowadzenie bloga. Zrozumiałam po pewnym czasie ze nie mam za bardzo ochoty się dzielić moimi historiami, ludźmi czy miejscami które odwiedzam. I przez to wszystko wprowadziłam do swojej podroży ogromne limity/zasady, których teraz niesamowicie żałuję. Trochę słabo byłoby zginać skoro już tak dużo osób wie gdzie jestem i co zamierzam zrobić.

Przejechałam całą Afrykę – sama, autostopem. Na pewno chciałam cos udowodnić sobie i tym wszystkim, którzy życzyli mi gwałtu, śmierci i rabunku na czarnym lądzie. Czy cos udowodniłam? Nie wiem. W Kapsztadzie oficjalnie kończę ten etap podroży.

Okazało się ze mój kompas wcale nie jest zepsuty i pokazuje odpowiedni kierunek. Do zobaczenia na drodze. Jak zapewne cześć z was mogła zauważyć strona www bloga nie działa i nie zostanie ponownie uruchomiona.

Wypadałoby tez podziękować, jak na gali rozdania Oskarów. Tak wiec dziękuję że byliście ze mną, dziękuję mojej mamie, znajomym, osobom z „Polak potrafi”, siłom nadprzyrodzonym, mojej lewej nodze, za wytrwałość, Fundacji Zielony Słoń która uratowała moją zbiórkę na „Polak potrafi” a przede wszystkim tym, którzy w słabych chwilach byli mi w stanie powiedzieć  "Mona weź się…”, itd. …

Monika Masaj

Kair – Kapsztad w 290 dni. Monika wraca do domu…

Może  i nie jest to najpiękniejsze zdjęcie jakie sobie zrobiłam w tej podroży ale za to jest "prawie" karton”;). Prawie 10 miesięcy zajęła mi podróż z północy na południe Afryki. Przejechałam 10 krajów i kilkanaście tysięcy km.  Nie wydalam ani złotówki na noclegi, a jedyny międzymiastowy autobus na jaki kupiłam bilet to ten który przewiózł mnie przez granice z Sudanem, niestety policja mnie zmusiła.

Dwa razy próbowano mnie okraść - bez skutku, spędziłam kilka nocy w kenijskim wwiezieniu, dwa razy wybrałam się na safari - na stopa, wraz z rangersami uratowaliśmy żyrafę z sideł kłusowników, spałam pod piramidami, na pustyni w Sudanie, w Kanionie Blyderiver w RPA, na jachcie, na antresoli w barze, na farmie koni, w kościele, na polach irygacyjnych, na przystankach autobusowych, w więzieniu, na chevkpoincie, w lesie, nad morzem, w nubijskiej wiosce, w lepiance, w masajskiej chacie etc.  Zużyłam swój gaz pieprzowy w Chartum, byłam świadkiem przemytu kokainy do Arabii Saudyjskiej, spędziłam kilka tygodni z rożnymi afrykańskimi plemionami i poznałam „swoje własne plemię” Masajów. Dorobiłam się poważnych oparzeń słonecznych, zgubiłam 5 szczoteczek do zębów, bluzę, pendrive, chustkę, telefon i filtr wody; głowę i mozg pewnie też. Jadłam Ugali, Koszari, smażoną kukurydzę, kurze łapki, głowę kozy, uroja - najlepszą zupę świata ale przede wszystkim fasole z ryżem.

Piłam brudna wodę z rzeki w Etiopii (myślałam ze to brązowe to jakieś przyprawy, miejscowi twierdzili że to lokalne piwo, okazało się wodą z rzeki)  i nie miałam żadnego zatrucia pokarmowego. Pochorowałam się kilka razy na grypę, kilka razy chciałam wracać do domu. Wspięłam się na Górę Synai, przeszłam szlaki w Górach Smoczych, niechcący weszłam pieszo na safari do Parku Narodowego w Kenii przez co ścigała mnie policja. Wielokrotnie mnie oszukali ale tez wielokrotnie otrzymałam pomoc od ludzi nie oczekujących nic w zamian. Widziałam piękne plaże, krajobrazy i brudne śmierdzące miasta. Spróbowałam lokalnego alkoholu w każdym kraju. Spotkałam niesamowitych ludzi których na pewno jeszcze kiedyś zobaczę.  Pojechałam w podróż z najtańszym namiotem, śpiworem i ubraniami ze szmateksu, nawet noża ze sobą nie zabrałam, itd., itd.

W podróż pojechałam w trochę słabym stanie zdrowia, z zapaleniem wątroby i wylądowałam w szpitalu na badaniach w Kampali. Kilka razy przez to chciałam wracać do domu. I wtedy człowiek się łapie na myślach - gdzie do cholery jest mój dom?". Właśnie. Ciężkie pytanie. Najgorsza rzecz jaka zrobiłam dla swojej podroży to crowdfunding i prowadzenie bloga. Zrozumiałam po pewnym czasie ze nie mam za bardzo ochoty się dzielić moimi historiami, ludźmi czy miejscami które odwiedzam. I przez to wszystko wprowadziłam do swojej podroży ogromne limity/zasady, których teraz niesamowicie żałuję. Trochę słabo byłoby zginać skoro już tak dużo osób wie gdzie jestem i co zamierzam zrobić.

Przejechałam całą Afrykę – sama, autostopem. Na pewno chciałam cos udowodnić sobie i tym wszystkim, którzy życzyli mi gwałtu, śmierci i rabunku na czarnym lądzie. Czy cos udowodniłam? Nie wiem. W Kapsztadzie oficjalnie kończę ten etap podroży.

Okazało się ze mój kompas wcale nie jest zepsuty i pokazuje odpowiedni kierunek. Do zobaczenia na drodze. Jak zapewne cześć z was mogła zauważyć strona www bloga nie działa i nie zostanie ponownie uruchomiona.

Wypadałoby tez podziękować, jak na gali rozdania Oskarów. Tak wiec dziękuję że byliście ze mną, dziękuję mojej mamie, znajomym, osobom z „Polak potrafi”, siłom nadprzyrodzonym, mojej lewej nodze, za wytrwałość, Fundacji Zielony Słoń która uratowała moją zbiórkę na „Polak potrafi” a przede wszystkim tym, którzy w słabych chwilach byli mi w stanie powiedzieć  "Mona weź się…”, itd. …

Monika Masaj

Od redakcji – śledziliśmy na bieżąco, na tyle na ile można było, gdzie Monika jest, w jakim  kraju, regionie Afryki, itd., o czym informowaliśmy czytelników portalu. Czekamy na powrót Moniki do domu, gdzie zechcemy przeprowadzić wywiad z nią i jej mamą.

Kapsztad...

KAPSZTAD!

Dojechalam.

To jest ten moment kiedy moge sobie zapalic na balkonie z widokiem na table mountain :p

----

Za pare dni wrzuce zdjecie swojej twarzy i jakies lzawe podsumowanie podrozy co by nie było - napisała Monika na swoim bogu Zepsuty kompas".

Od redakcji: Nasze gratulacje - czekamy na to "łzawe" podsumowanie i oczekiwać będziemy powrotu do domu... Jesteś wielkaaaaa

:p

Wigilia i Boże Narodzenie

Wigilia

    Narodowe dzieje sprawiły, że Wigilia wpisała się w polską tradycję jako wieczór prawdziwego zbliżenia, wzajemnego odpuszczenia win, czas miłości, zadumy i refleksji, najbardziej uroczyste i rodzinne święto w roku. A przecież jeszcze w XVII i na początku XVIII wieku była dniem radosnym, pełnym psot, facecji i krotochwili.

    Wigilia rozpoczyna święta Bożego Narodzenia. Wieczór wigilijny jest w tradycji polskiej najbardziej uroczystym i najbardziej wzruszającym wieczorem w roku.

     Z nocą wigilijną związane są szczególnie liczne wierzenia. Jest to noc, w czasie której błąkają się duchy, a w wierzeniach ludowych to moment czarów, niesamowitych zjawisk i nadprzyrodzonych mocy, czas rządzony przez tajemniczy i nieodgadniony czas zmarłych. Wieczór to nad wyraz osobliwy: radosny i straszny zarazem, kiedy to nie ma rzeczy niemożliwych. W noc wigilijną nawet wyschła róża jerychońska otwiera swój kielich, a pod śniegiem rozkwitają cudowne kwiaty.

     Kościół katolicki w ciągu wielu wieków zwalczający pozostałości pogańskich wierzeń, był jednak niezwykle tolerancyjny wobec ludowych zwyczajów świątecznych obrzędów, do których lud był szczerze przywiązany potęgą tradycji niezliczonych pokoleń. Działając z wielką cierpliwością, nadal dawnym zwyczajom nowy sens, przyjął dawne formy i wypełnił je własną treścią.

     Dobór obrzędowych potraw i zwyczajów wigilijnych wyraźnie świadczy, że korzenie tej wieczerzy sięgają czasów prasłowiańskich. Elementy pradawnych obrzędów i zwyczajów najlepiej zachowały się na wsi, gdzie do niedawna jeszcze panowała powszechna wiara, że w dzień wigilijny zjawiają się na ziemi dusze zmarłych, które przychodzą pod postacią wędrowców lub zwierząt (szczególnie wilków) do swoich domów. Ponieważ zmarli przebywają w chatach między żywymi, nie wolno było w tym dniu tkać, prząść, rąbać, energicznie zamiatać w kierunku drzwi, a nawet siadać, nie zdmuchnąwszy uprzednio miejsca, ażeby nie wypłoszyć, nie przygnieść, nie wymieść, nie uszkodzić niewidzialnych gości – jak pisze Hanna Szymanderska w „Polskich tradycjach świątecznych”. W tym czasie nie wolno było się kłócić, płakać, a także pożyczać czegokolwiek z domu, a już szczególnie – ognia.

       Ze względu na szeroko rozpowszechnione wierzenia w ukazywanie się dusz pod postacią zwierząt i ptaków, częste było zapraszanie zwierząt na ucztę wigilijną. Nim rozpoczęto kolację, gospodarz trzymając w ręku opłatek, mówił: „Wilku, wilku chodź do grochu, jak nie przyjdziesz do grochu, abyś nie przyszedł do Nowego Roku”, albo też „Ptaszęta, wróblęta, chodźcie ku nam obiadować, a jak teraz nie przyjdziecie, to nie przychodźcie przez cały rok”. Stąd też wzięło się obrzędowe karmienie bydła i ptaków w tę noc, o czym wspaniale pisał Władysław Reymont w „Chłopach”. „…Bydłu niosą jadło z wieczerzy z opłatkiem kolorowym…”.

      Wieczerza rozpoczynała się wspólną modlitwą i do końca miała charakter uroczysty i poważny. Nikomu oprócz gospodyni nie wolno było wstawać od stołu. Jedzono poważnie, w milczeniu, zachowując uroczysty spokój. Nikt oprócz gospodarza głośno nie mówił.

      Jeszcze w XIX wieku wieczerzę wigilijną spożywano z jednej, pięknie ozdobionej glinianej misy, którą stawiano na opłatku. Jeżeli opłatek przykleił się do dna miski, wróżyło to dobry urodzaj tego, z czego przyrządzona była potrawa.

Liczba osób przy stole powinna być parzysta, natomiast według dawnych zwyczajów liczba obrzędowych potraw wigilijnych powinna być nieparzysta – 5 lub 7 u chłopów, 9 – u szlachty, a 11- 13 u arystokracji.

    Wierzono, że potrawy na wieczerzę wigilijną powinny składać się ze wszystkich płodów pola, sadu, ogrodu, lasu i wody. Według starych zwyczajów bardzo ważne było przygotowanie izby jadalnej i nakrycie stołu. Po wieczerzy gospodarz wszystkie resztki jedzenia, opłatek i chleb brał do miski i szedł do koni oraz bydła. Najpierw dawał jeść koniom – dziękując za ciężką pracę, potem cielętom „żeby się dobrze darzyły”, krowom – aby mleko dawały. Gąsiorowi, kogutowi i psu dawał gospodarz chleb z czosnkiem, aby każdy z nich był zły i aby dobrze gospodarstwa strzegł. Kurom dawano groch, aby dobrze się niosły, w sadzie gospodarz pukał siekierą w drzewa owocowe pytając: „Będziesz rodziło, czy nie?”, a domownicy w imieniu drzew przyrzekali bogaty urodzaj, ponadto powrósłami ze słomy obwiązywano drzewka „ na urodzaj” itd..

     Po Pasterce wszyscy domownicy szli do sadu i potrząsając drzewami, mówili: „ obudźcie się, bo narodził się Jezus Chrystus”.

    

                                               Boże Narodzenie

    Święto Bożego Narodzenia, zwane u nas pierwszym dniem świąt, jest czasem rodzinnych spotkań, i tak jak prawie wszystkie święta, poświęcone jest wróżbom matrymonialnym.

    Drugi dzień świąt to dzień św. Szczepana. Jeszcze na początku XX wieku niezwykle żywy był w Polsce obyczaj przyjmowania wtedy służby na następny rok. Transakcje te przeprowadzano zazwyczaj w karczmach, gdzie przy okazji odbywały się również zabawy. Stąd liczne przysłowia: „ Na święty Szczepan każdy sługa większy niż pan”, „W dzień świętego Szczepana sługa na wsi zmienia pana”, „Na święty Szczepan każdy sobie pan”, „Kto zna chłopskie obchody, ten godzi sługi na gody”.

    Na początku XX wieku symbolem świąt Bożego Narodzenia stała się jemioła. W niektórych starożytnych kulturach uchodziła ona za roślinę świętą. Najwyżej ceniona była w starożytnym Rzymie i wśród Celtów, szczególnie ta rosnąca na dębie.

     Jemioła symbolizuje zgodę, skruchę, wybaczenie, pojednanie. Powszechny zwyczaj zawieszania jemioły wywodzi się  najprawdopodobniej z Anglii, a korzenie jego tkwią w szacunku, jakim jemioła cieszyła się u Celtów. Druidzi – celtyccy kapłani – uważali jemiołę za dar nieba i podczas uroczystości noworocznych ścinali ją złotymi sierpami, zbierali w białe płachty i składali na ołtarzu bogom.

     W mitologii skandynawskiej jemioła jest symbolem niewinnego, ale wskutek czarów śmiercionośnego narzędzia, o czym przeczytać można w tomie 12 „Ludy skandynawskie Mitologie świata”.  W folklorze wielu krajów uważana jest za symbol życia, odrodzenie i odnowienie  życia rodzinnego oraz pogodzenia przeciwieństw.

     W chrześcijańskim święcie Bożego Narodzenia zachowało się wiele ze starego święta Yule, przypadającego na czas zimowego przesilenia, a będącego starożytnym rytuałem kultu Słońca. Ze świętami obchodzonymi w porze zimowej, przypadającymi na czas niedostatku pożywienia, od wieków kojarzono wiele płodów ziemi i potraw z nich przyrządzanych. Jabłka były symbolem miłości, zdrowia, pokoju, zgody i odkupienia. Śliwki odpędzały złe moce, stąd dodawanie ich do świątecznych potraw, gruszki uchodziły za lekarstwo na przedłużenie życia, miały też przyciągać pieniądze. Miód w prawie wszystkich kulturach świata ma moc magiczną. Darzony jest ogromnym szacunkiem, chroni bowiem od złego, jest symbolem wiecznej szczęśliwości, bogactwa, miłości i mądrości, zapewnia pomyślność i długie życie. A jak miód, to i pierniczki – świąteczne ciasteczka o różnych kształtach: słońca, serca, gwiazdki, dzwonka. Wreszcie ryby, które od wieków są symbolem wolności, harmonii i wyzwolenia.  W naszej religii ryba to stary chrześcijański znak tajemnicy, a jej grecka nazwa oznacza skrót „Jezus Chrystus Syn Boga Zbawiciela” i jest symbolem początku, życia, nieśmiertelności, zmartwychwstania, obfitości, płodności, a jako ucieleśnienie Chrystusa jest też symbolem pożywienia duchowego. Potrawy z ryb do dziś uznawane są za źródło siły, zdrowia i dostatku.

    Jak widać na przykładzie  obrzędowości wigilijnej i bożonarodzeniowej w tradycji ludowej przemieszanie  pradawnych zwyczajów z obrzędowością i wiarą chrześcijańską tworzy mozaikę  bardzo skomplikowaną.                                                     

                                                                                                      Halina Kościńska

Gmina Brzozów

  • Brzozów
  • Górki
  • Grabownica Starzeńska
  • Humniska
  • Przysietnica
  • Stara Wieś
  • Turze Pole
  • Zmiennica
  •  

Gmina Domaradz

  • Domaradz 
  • Barycz
  • Golcowa

Gmina Dydnia

  • Dydnia
  • Grabówka
  • Hroszówka
  • Jabłonka
  • Jabłonica Ruska
  • Końskie
  • Krzemienna
  • Krzywe
  • Niebocko
  • Niewistka
  • Obarzym
  • Temeszów
  • Ulucz
  • Witryłów
  • Wydrna

Gmina Haczów

  • Buków
  • Haczów
  • Jabłonica Polska
  • Jasionów
  • Malinówka
  • Trześniów
  • Wzdów

Gmina Jasienica Rosielna

  • Jasienica Rosielna
  • Blizne
  • Orzechówka
  • Wola Jasienicka
  •  

Gmina Nozdrzec

  • Nozdrzec
  • Hłudno
  • Huta Poręby
  • Izdebki
  • Siedliska
  • Wara
  • Wesoła
  • Wołodź

Gmina Dynów

  • Dynów
  • Bachórz
  • Dąbrówka Starzeńska
  • Dylągówka
  • Harta
  • Laskówka
  • Łubno
  • Pawłokoma
  • Ulanica
  • Wyręby
  •  

Powiat

  • Warto zobaczyć
  • Inne zdjęcia
  • Regionalne