"JABŁKO PACHNĄCE ŻYCIEM"/ "GRA O ŻYCIE" Kamila Bułdak
- Napisał Admin
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Konkurs literacki: „Dom, rodzina, miłość – utrata tych wartości to bezdomność” autor: Kamila Bułdak; Opiekun - Beata Irzyk; Zespół Szkół Zawodowych w Dynowie, 2018 r.
Kamila Bułdak
"JABŁKO PACHNĄCE ŻYCIEM"/ "GRA O ŻYCIE"
"A zasadziwszy ogród Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił." [Rdz 2, 8]
I znów to samo. Szpital, kroplówki, mnóstwo lekarzy, pielęgniarek, łóżek szpitalnych i jeszcze więcej leków. A pośród całego tego zamieszania i tłumu dorosłych, schował się mały Antoś. Drobny, siedmioletni chłopczyk, mocno trzymający swoją mamę za rękę. Przywykł do widoku nieprzytomnej rodzicielki, przypiętej wzdłuż i wszerz do dziwnej aparatury, która wydawała z siebie okropnie monotonny pisk. Siedział przy łóżku osoby, którą kochał najbardziej na świecie. Po śmierci taty, została mu tylko ona, ale i jej czas zdawał się dobiegać końca. Diagnoza była bezlitosna - przewlekła niewydolność serca, lekarze nie zostawiali nadziei.
Chłopiec wierzył jednak, że mama wyzdrowieje, że wszystko będzie tak jak dawniej, że znów zamieszkają w małym mieszkaniu, będą grać razem w jego ulubione szachy, a przed snem dalej będzie czytał piękną, kolorową „Biblię”, którą dostał od taty. Nosił ją ze sobą wszędzie i zawsze, była dla niego najważniejsza, była pamiątką, pozostawioną dla niego.
Mijały godziny, lekarze przychodzili i wychodzili, a Antoś jak siedział z mamusią, tak siedział. Gdy nastał wieczór, chłopczyk stwierdził, że byłaby ona bardzo zła, gdyby nie położył się spać, dlatego grzecznie ułożył się na podłodze obok jej łóżka, wyciągnął kolorową „Biblię” i zaczął czytać, jak zwykle, jeden rozdział przed snem. "Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła". [Rdz 2, 9]
Antoś zamyślił się na chwilę - "Drzewo życia… A więc Pan Bóg ma lekarstwo dla mamusi u siebie w ogródku! Ma przecież drzewko, a ono ma jabłuszka, chyba nie obraziłby się na mnie, gdybym zabrał tylko jedno, to najmniejsze, dla mojej mamusi.." Chłopczyk położył się na twardej posadzce, założył ręce za głowę i patrzył w sufit, na którym odbijały się światła przejeżdżających na zewnątrz samochodów. "Poszukam tego drzewka, przyniosę jabłuszko i uratuję mamusię!" – pomyślał i z dziarskim uśmiechem przekręcił się na drugi bok. "Tylko jak ja znajdę Boży ogródek… aaa, jutro będę się tym martwił." - popatrzył ostatni raz na nieprzytomną mamę. "Jutro o tej porze będziesz zdrowa mamo, zobaczysz" - wyszeptał i zasnął.
Obudził się w jakimś obcym, bardzo dziwnym miejscu. Wyglądało to tak, jakby stał w środku tunelu. Było miękko, przyjemnie ciepło, ale czuł też narastający, chłodny wiatr. Wstał, a jego stopy zatopiły się w delikatnym puchu. Podłoże przypominało watę, ale bardziej miękką i miłą. "Co to jest? Gdzie ja jestem?" - Antoś zaczął nerwowo rozglądać się. Wziął do niewielkiej rączki odrobinę materiału, na którym stał, a on od razu rozpłynął się. "Jakie to super, puchate jak chmurka!" - krzyknął chłopczyk i uśmiechnął się szczerze. "Zanim znajdę stąd drogę do domu, minie sporo czasu. Pójdę na spacer i pomyślę, gdzie może być ogródek Pana Boga" - jak wymyślił, tak zrobił. Pokopał jeszcze chwilę przyjemną watę i powoli podreptał przed siebie.
Wszędzie panował delikatny półmrok, jakby słońce świeciło gdzieś hen wysoko, nie mogąc się przebić przez tunel wszechobecnego puchu. Antoś idąc, grzebał nogami w wacie uśmiechając się pod nosem. Nagle wśród chmurki zobaczył czyjeś stopy. Duże, długie i okropnie jasne, od światła aż rozbolały go oczy. Przetarł je delikatnie i powiódł wzrokiem ku górze. Stał przed nim bardzo wysoki mężczyzna, ubrany w olśniewająco białą szatę. Miał dłuższe, lekko kręcone, blond włosy i niebieskie oczy, które patrzył na niego z niekrytym zaciekawieniem.
"Dzień dobry, kim Pan jest? A dlaczego ma Pan sukienkę? I dlaczego Pan tak strasznie świeci, jak słoneczko?" – Antoś zasypał pytaniami nieznajomego, oglądając go z każdej strony. Chłopczyk dostrzegł, że ten obcy „ktoś” ma na plecach coś dziwnego. "Łaaaaaaaaaaaaa, czy to są skrzydła?! Jest Pan aniołkiem, prawda? Takim jak na obrazku, który widziałem w mojej książeczce?" - podskoczył i zaczął delikatnie głaskać miękkie piórka. "Zostaw!" - warknął chłodnym tonem ich właściciel. "Jestem cherubem" - skłonił się lekko. "I zostaw proszę moje skrzydła" - odsunął się od dziecka i cofnął kilka kroków. "Znaczy się jest Pan aniołkiem, miałem rację" – odrzekł i dumnie wypiął pierś. Dopiero wtedy Antoś zauważył, że mężczyzna ma za sobą ogromną, złotą, błyszczącą bramę, przez którą przebija się niezwykle jasne światło. "A co tam jest Panie cherubie?" - zaciekawiony zaczął zaglądać aniołowi za plecy, to z jednej, to z drugiej strony. "Nie zaglądaj, to nie dla ciebie!" - denerwował się strażnik, a w jego dłoni ukazał się ogromny, przerażający, ognisty miecz. Antoś zrobił niepewny krok w tył, przestraszył się trochę, ale starał się to ukryć. Nie chciał przecież wyjść przed Panem aniołem na tchórza! "Oj, no nie bądź już dla niego taki ostry, przecież to tylko zagubione dziecko, nie widzisz?" - zza bramy wyszedł drugi, taki sam cherub, tylko bez miecza i z ciemnymi włosami. "O, jacie, drugi!" - krzyknął malec zaskoczony. Anioł z mieczem zmarszczył czoło. "Ale popatrz gdzie przypałętał się, jak to Szef zobaczy, to co sobie o nas pomyśli?" - mruknął opuszczając miecz.
"Dzień dobry Panie cherubie" - wyrecytował kulturalnie chłopczyk i ukłonił się. "Dzień dobry, czego tutaj szukasz? Nie mamy tu zabawek" - zaśmiał się cicho, a jego głos wydawał się bardzo kojący i lekki. "Jestem Antoś, mam siedem lat i szukam ogródka Pana Boga, bo On ma w nim drzewko i jabłuszka, które mogą wyleczyć moją chorą mamusię" - uśmiechnął się szeroko ukazując niepełne uzębienie. Cherubini spojrzeli na siebie i zaczęli się uśmiechać pod nosem. "Wybacz Antosiu, nie możemy cię wpuścić do ogrodu." - rzekł pierwszy z politowaniem. "Żaden człowiek nie może tam wejść, od wieków." - uzupełnił drugi. "A my właśnie pilnujemy, żeby nikt tam nie wszedł" - skłonił się lekko. Chłopczyk zasmucił się szczerze i zamyślił. "A nie możecie mi po prostu przynieść jednego, najmniejszego jabłuszka? Grzecznie tutaj poczekam, nawet nie będę patrzył!" - klęknął i poprosił robiąc wielkie oczy. Aniołowie wymienili spojrzenia. "To niemożliwe, przykro nam bardzo. Wracaj do domu Antosiu" - odwrócili się i stanęli przed bramą, już obaj trzymając ogniste miecze.
Chłopczyk starał się wytrzymać, jednak kilka łez pociekło mu po policzkach. "Ale jak to moja mamusia umrze… Ona nie może. Nie mogę zostać sam, kto się wtedy mną zajmie? Przecież jestem tak blisko… To niesprawiedliwe!" - obraził się i zaczął płakać. "Antosiu, nie możemy cię tak po prostu wpuścić…" - dobiegł go cichy, spokojny, kobiecy głos. Niesamowicie piękny i czuły, wywoływał uczucie ciepła i pragnienia słuchania go. Dziecko zaczęło rozglądać się, jednak nikogo nie zauważyło. Antoś podciągnął lekko nosem i zaczął prosić -"Ja baaaaaardzo proszę, ja zrobię wszystko co trzeba! Nawet oddam każdą swoją zabawkę Panom aniołom, żeby mieli się czym bawić!". "Wiesz co, nasi strażnicy dawno nie mieli okazji, żeby pobawić się. Może zaproponujesz im jakąś grę, co? Jeśli z nimi wygrasz, wpuścimy cię. Zabierzesz najmniejsze jabłuszko z ogrodu i odejdziesz, nie mówiąc nikomu, zgoda?" "Zgoda!" – Antoś zawołał dziarsko wstając z chmurki. Podbiegł do aniołów i rzekł - "Zagracie ze mną w szachy? No proooszę!".
Cherubini podsłuchiwali rozmowę dziecka z owym głosem, dlatego jednogłośnie zgodzili się. Jeden z nich uformował z chmury niewielki stolik, drugi natomiast przyniósł piękne, złote szachy. Antoś stanął po jednej części stołu, po drugiej zaś cherubini. "Ja gram białymi!" - stanowczo poinformował chłopiec i ustawił figurki. Mężczyźni poustawiali swoje i rozpoczęli grę. Czas mijał, a aniołowie z każdą chwilą utwierdzali się w przekonaniu, że Antoś wcale nie jest łatwym przeciwnikiem. Zaskoczył ich swoją wiedzą i doświadczeniem. Na planszy zostawało coraz mniej i mniej pionków, a cherubini coraz bardziej głowili się nad każdym ruchem. Popełnili tylko jeden błąd, który sprawił, że od razu usłyszeli - "Szach… i mat!". Chłopczyk pisnął dumnie - "Wygrałem! Wygrałem!". Podskakiwał i klaskał z radości, a kłębki puchu unosiły się wszędzie dookoła. Ciemnowłosy anioł zakaszlał cicho i odpędził dłonią od twarzy kępki chmury. "Brawo, brawo." - zaklaskał z uznaniem. "A teraz zgodnie z naszą umową... - podszedł do bramy i uchylił ją - możesz wejść do Edenu. Pamiętaj jednak, że masz dokładnie minutę i możesz zabrać tylko jedno, najmniejsze jabłko z Drzewa Życia. Jest w samym środku ogrodu. Czas start, biegnij Antoni!"
Anioł otworzył szeroko bramę, a chłopiec pobiegł ile tylko sił w nogach. Nie miał nawet czasu, żeby podziwiać zwierzęta, które patrzyły na niego trochę przestraszone i nieufne. Ogród pachniał niesamowicie, wszędzie unosiła się woń kwiatów i owoców, dojrzewających w pełnym słońcu. Niebo nigdzie na świecie nie było tak pięknie niebieskie, jak właśnie w Edenie. I nigdzie dziecko nie poczuło takiego bezpieczeństwa, jak właśnie w tym ogrodzie. Chłopczyk kilka razy potknął się, jednak dotarł do drzewa. Było ogromne, biła od niego niesamowita jasność, a gałęzie uginały się od owoców. Wszystkie jabłka rosły bardzo wysoko i były duże. Antoś zmartwił się - "Jak ja je dosięgnę? Nie zdążę się wspiąć… i one wszystkie są takie duże". Chłopiec nerwowo zaczął obmyślać plan, gdy obok drzewa dostrzegł znajomą twarz. "Pani Maryja.." - szepnął i uklęknął opuszczając głowę. "Wstań dziecko. Co się stało? Dlaczego nie zrywasz jabłka dla mamy?" – obdarzyła go czułym spojrzeniem. "Nie mogę żadnego dosięgnąć" - jęknął Antoś. "Pomogę ci, ale pod pewnym warunkiem. Zapakuję ci jabłko do kuferka, żebyś go nie zgubił, ale ty nie możesz go otworzyć, dobrze? Oddasz go panu doktorowi, który zajmuje się twoją mamą, on będzie wiedział, co z nim zrobić." - pouczyła go. Dziecko kiwnęło głową, a Maryja zerwała najmniejszy owoc i ukryła w malutkiej skrzyneczce z zamykanym wiekiem. "Proszę Antosiu, biegnij do mamy, tylko szybko, bo strażnicy zaraz zamknął bramę". Oddała mu pakunek i uśmiechnęła się szeroko. "Dziękuję Pani Maryjo!" - krzyknął szczęśliwy chłopiec i pobiegł co sił w nogach. Radość dodawała mu skrzydeł. W ostatniej chwili udało mu się dobiegnąć do bramy. "Dziękuję Panowie aniołowie!" - pomachał do nich i ruszył przed siebie. Cherubini pomachali chłopcu na pożegnanie i szczelnie zamknęli bramy raju.
"Jak ja teraz mam wrócić do mamy..." - pomyślał i oparł się o ścianę tunelu. Nie wiedząc kiedy, zasnął. Obudził się znów na szpitalnej podłodze, przy łóżku swojej rodzicielki, a pod ręką trzymał malutką skrzyneczkę. "Więc to nie był sen!" - krzyknął uradowany i pobiegł z pakunkiem do lekarza. Zapukał do jego gabinetu, cichutko wszedł - "To dla mojej mamusi, żeby była już zdrowa, owoc z Bożego ogródka" – powiedział podając opakowanie staremu doktorowi. Mężczyzna uchylił wieko, jednak wewnątrz nie zobaczył już jabłka, a ... żywe, bijące, ludzkie serce. Popatrzył na chłopca zdziwiony i znów zajrzał do pudełka. "Poczekaj na korytarzu dziecko, twoja mama będzie miała operację" - puścił mu oko i zabrał kuferek. Za chorą i lekarzami zamknęły się drzwi bloku operacyjnego i tylko one wiedzą, jak skończyła się ta historia …