Menu
Dzisiaj jest: 27 Kwiecień 2024    |    Imieniny obchodzą: Felicja, Teofil, Zyta

SWATY, ZWIADY, ZAPYTUŚKI…(cz.1)

fot. brzozowiana fot. brzozowiana

        Rolnicy, uporawszy się ze żniwami, myśleli nie tylko o orkach, siewach czy wykopkach. Omglona, mokra albo złota jesień, chociaż dzwoniła motykami na kartofliskach i skrzypiała pługami w smugach pastuszych dymów, nie pozwalała ludziom zapomnieć, że jest najlepszą porą swatów i weselisk. Bo czy kiedy indziej mogło być sposobniej?

       Jesienią i świniak podrósł, była świeża mąka na kołacz, trochę uskładanego grosza, można więc było śmielej mówić o wydatkach. Na posag było też co wziąć z obór i sąsieków.

       Od gospodarza zależały najważniejsze decyzje, chociaż baby trajkotały i zestawiały pary. Gospodarz pozwalał lub nie pozwalał synowi na żeniaczkę, a gdy miał córkę na wydaniu  niejako publicznie dawał znać  ewentualnym kandydatom na zięcia, że mogą przysyłać swatów.

       Wokół okien jeśli działo się to na Mazowszu, lub na płotach i bramach jeśli w Krakowskiem, malował własnoręcznie białe ciapki. Znaczyło to, że w danej chałupie jest dziewczyna na wydaniu. Często matka z córką przecierały oczy ze  zdziwienia, dostrzegając te znaki. Nikt jednak nie protestował, bo sprawa była postanowiona „tatuś chcą wesela”.

        Zaczynały się wielkie sprzątania, by w razie czego nie spalić się ze wstydu przed gośćmi. Dziewczyny także dawały dowody gotowości pójścia przed ołtarz. Był to zawieszony na żerdzi przed chatą wianek, stojące w oknie wspaniałe mirty, troskliwie pielęgnowana w ogródku ruta, czy nawet świeży piasek na podwórzu – jak na Kurpiach zakrętasami zapraszający do wejścia.

     Bardzo ciekawie opisane są  powyższe zwyczaje w regionie brzozowskim w publikacjach np.:  Jana Olejki „Przysietnica. Zarys dziejów” s. 177,  Benedykta Gajewskiego „Domaradz. Wieś nad Stobnicą”, s. 156, Roberta Ostrowskiego „Wydrna. Wędrówki po przeszłości wsi  1468 – 2013”, s. 194 i w wielu innych.

      Pierwsza wizyta była wstępnym rozpoznaniem sytuacji i zwano ją stosownie do charakteru, jaki miała, swatami, zwiadami, zapytuśkami, pytankami, odwiedzinami, zmówinami, rzadziej dziewosłębami.

     Swaty w niektórych regionach naszego kraju – szczególnie na Podhalu – przebiegały niezwykle uroczyście. Samo przybycie pod upatrzony dom odbywało się z pieśnią odnotowaną przez  Zoriana Dołęgę  Chodakowskiego na początku XIX wieku:

… Któż tam kołacze, któż tam do wrót puka?

Radźcież  otworzyć, sąsiedzie.

Pan młody panny szuka.

Któż was tu raił, wszak tu chata uboga?

Idźcież otworzyć, my tu do was przyjechali,

Boć my u was złotą gwiazdę zdybali…

       Zaproszona „drużyna” (słowo to nie miało kiedyś wyłącznie wojskowego, a tym bardziej sportowego znaczenia),  znalazłszy się w izbie wołała „prześliczną gołębicę”, która jutro zostanie „sokoła samicą” i roztaczała przed nią rozkosze sokolego życia.

On cię na skrzydłach swoich nosić będzie

I siedzieć wraz z tobą na złotej grzędzie.

On ciebie karmić, on cię napawać

Z swojego dzioba będzie,

Na żadnym krzaku bez ciebie nie usiądzie…   

     Swaty, które znane są z opisu Oskara Kolberga nie zawierają już tak wzniosłych elementów. Składały się z innych zdarzeń i z innego stylu konwersacji. Prawie w całej Polsce było w zwyczaju, że swat czy swatka, zwana też swachą, przychodząc w towarzystwie kawalera (niekiedy szedł z nim tylko ojciec) i kołacząc do drzwi, udawali podróżników lub kupców, którzy szukają zbłąkanego gąsiora lub chcą nabyć jałówkę. „Podobno mocie  jałosze na sprzedaż…”   - oświadczano mało elegancko, jak na dzisiejsze gusty, lecz ten chropawy zwyczaj nie raził kiedyś nikogo i gości należało wpuścić do izby, jak pisze Józef Szczypka  „Kalendarzu polskim”.

   Rozmowy przybierały nieraz  postać wyszukanych i rymowanych uprzejmości np.: Bóg i ludzie wam życzliwi moi mili sąsiedzi –  powiadał swat, spytany po co przychodzi – tylko mnie przyjmijcie i wysłuchajcie, rękę do serca podajcie. Dziewosłęby do was przysyłają, o Zosię nisko się kłaniają.

    Pytano go, kto przysyła, a on odpowiadał również formułką, ale już zdradzał imię chłopaka, który podczas rozmowy krył się gdzieś za węgłem: Z Bożego rozkazania, z Jankowego upodobania. On chce i prosi, abyście mu dali Zosię, aby siać i zbierać pomagała i dziatki mu wychowała…

    Panna obowiązkowo chowała się za piecem, przybysze wyciągali półlitrówkę i prosili o kieliszek. Gdy kieliszek się znalazł oznaczało to, że chłopak może liczyć na przyjęcie, ale gdy gospodarze niby to sumitowali się, że naczynie gdzieś się zapodziało, to w rzeczywistości dawali do zrozumienia kandydatowi na męża, by szczęścia szukał gdzie indziej. Gdy nie podawano kieliszka, goście szybko żegnali się i jeszcze często w tym samym dniu kierowali się ku łaskawszym progom.

     Wbrew obiegowym opiniom  dawna wieś kojarzyła często pary z miłości, może nawet częściej niż to się działo w innych środowiskach. W rytuale swatów nie mogło się obejść bez  przywołania panny zza pieca, by objawiła swoją wolę. Jeśli w końcu, zasłaniając się wstydliwie fartuszkiem i płonąc rumieńcem, z podanego sobie kieliszka upiła połowę, a resztę przekazała kawalerowi, wszyscy oddychali z ulgą, bo świadczyło to, że godzi się na małżeństwo.

    Następnie swaty zmieniali swe ceremonialne gesty i przystępowali do debaty nad tym, co przyszła żona wniesie w posagu przyszłemu mężowi? Co przyszły mąż odda przyszłej żonie w charakterze wiana? Nad tym właśnie należało się zastanowić, posłuchać rad, popisać się wymową, a czasem nawet dla podkreślenia argumentacji pogrozić drugiej stronie pięścią. W sprawie posagu same panny niestety, niewiele miały do  gadania. Prawo, wsparte zwyczajem, z dawien dawna nie pozwalało im w ogóle domagać się posagu, jeśli żył ojciec i miały one ze strony rodzicielskiej zapewnione tylko utrzymanie. Rzecz jasna, ojcowie zwykle te posagi dawali, pilnując zasady, by każda córka, która nie sieje rutki, otrzymała jednakowy, a gdy zabrakło już ojców, obowiązek ów spadał na brata lub braci. Ale zanim posag został ustalony i doszło do zaręczynowej zgody, a potem do zapisu przed rejentem, czoła oblewały się potem, palce zaś liczyły  po wielokroć krowy, kawałki pola i drzewa w lesie. Nie zaszkodziło zapytać, co synowa przywiezie ze sobą w malowanej skrzyni i czy zagłówki, które bielały na płocie, stanowią część jej wyprawy. A wiano? 

     Dziś miesza się nam ono z posagiem, lecz kiedyś każdy kawaler wiedział, iż żądając posagu musi i on wydzielić coś ze swego majątku i zapisać to przyszłej ślubnej jako wiano. A to nie były błahostki. Warto przeczytać „Chłopów” W. Reymonta, bo mamy tam doskonały opis posagu i  wiana przed ślubem młodziutkiej Jagusi z wdowcem Maciejem Boryną.

      Patriarchowie skakali sobie do oczu lub ściskali się czule za szyje, godzili się lub przerywali targi. Swaci z flaszeczkami w rękach, zażegnywali spory i dyplomatycznie nawoływali do zawarcia ugody, tłumacząc, że czeka na to sam Pan Bóg i kochane dzieci.

     Kochane dzieci, czyli młoda para, nieśmiało, lękliwie śledziły te krzykliwe dyskusje, chyba, że do ożenku szykował się wdowiec lub wdowa. Ci nie lubili milczeć. Wdowiec jeśli tylko miał odpowiednią ilość morgów, patrzył na przyszłego teścia jak na petenta i nie przejmował się swoja siwą głową, lecz traktował ją jako kolejny atut. Wdowa natomiast wiedziała, że jeżeli będą od niej żądać zapisu dla narajonego jej gołowąsa, godzi się westchnąć, uronić łezkę i stwierdzić, że jej nieboszczyk by do takiego zdzierstwa nie dopuścił.

     Swatać należało jednak przede wszystkim ludzi młodych.  Po trudnych bojach majątkowych, często wymagających mocnej głowy, następowała zgoda. Pito i wznoszono toasty na zdrowie, a chłopak żeby go nie uznano za lebiegę popijał i śpiewał: „Porachuj dziewcyno gwiazdecki na niebie. Tyle ja narobił ściezecek do ciebie.”

     Były oczywiście i inne przyśpiewki, ale już trzeba było myśleć kiedy zaręczyny, kogo prosić na wesele, czy wszyscy goście się zmieszczą i ile prowiantu potrzeba.

                                                                                        

                                                                                                 Halina Kościńska

Ostatnio zmienianyniedziela, 12 luty 2017 19:22
Więcej w tej kategorii: PIERŚCIONEK NA PALCU (cz. 2) »
Powrót na górę

Gmina Brzozów

  • Brzozów
  • Górki
  • Grabownica Starzeńska
  • Humniska
  • Przysietnica
  • Stara Wieś
  • Turze Pole
  • Zmiennica
  •  

Gmina Domaradz

  • Domaradz 
  • Barycz
  • Golcowa

Gmina Dydnia

  • Dydnia
  • Grabówka
  • Hroszówka
  • Jabłonka
  • Jabłonica Ruska
  • Końskie
  • Krzemienna
  • Krzywe
  • Niebocko
  • Niewistka
  • Obarzym
  • Temeszów
  • Ulucz
  • Witryłów
  • Wydrna

Gmina Haczów

  • Buków
  • Haczów
  • Jabłonica Polska
  • Jasionów
  • Malinówka
  • Trześniów
  • Wzdów

Gmina Jasienica Rosielna

  • Jasienica Rosielna
  • Blizne
  • Orzechówka
  • Wola Jasienicka
  •  

Gmina Nozdrzec

  • Nozdrzec
  • Hłudno
  • Huta Poręby
  • Izdebki
  • Siedliska
  • Wara
  • Wesoła
  • Wołodź

Gmina Dynów

  • Dynów
  • Bachórz
  • Dąbrówka Starzeńska
  • Dylągówka
  • Harta
  • Laskówka
  • Łubno
  • Pawłokoma
  • Ulanica
  • Wyręby
  •  

Powiat

  • Warto zobaczyć
  • Inne zdjęcia
  • Regionalne