Dzieciństwo (cz. 5)
- Napisał Admin
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Wielu trzeba było zabiegów i trosk, by ustrzec na wsi rosnące pociechy przed złymi ludźmi i przebiegłymi demonami, z których najgorsze były mamuny – groźne demony podmieniające dzieci.
Wiara w złe duchy czyhające na dzieci była rozpowszechniona w Polsce, na Rusi, Ukrainie, Białorusi, Słowacji i Bułgarii. Nosiły różne regionalne nazwy: bohynki, sybiele, nocule, odmienice, sidule, babule, matrony. Kradły dzieci ładne i zdrowe, a podrzucały brzydkie i chorowite, niedorozwinięte – żyjące krótko. Starano się zatem chronić niemowlęta na różne sposoby. Najbardziej znanym i najprostszym było przywiązanie do rączki lub ubranka czerwonych gałganków i wstążeczek.
Wiosna szukano na jabłoni tzw. szpioszka. Było to miejsce na gałęzi otoczone jajeczkami jakiegoś owada, tworzącymi rodzaj obrączki. Gałązkę ucinano, delikatnie ściągano z niej korę, by szpioszka nie uszkodzić. Nanizany na nitkę i powieszony na szyi, odpędzał dziecięce dolegliwości nocne, koszmary i zapewniał spokojny sen. Zwyczaj ten praktykowano w Małopolsce – jak pisze Zuzanna Śliwa o zwyczajach rodzinnych w „Encyklopedii polskich tradycji”.
Wkładano też do kołyski święcone makówki i zioła. Na parapecie stawiano wodę i kładziono chleb, by zapobiegały negatywnym wpływom księżyca, wywołującego lunatyzm. Jednak często mimo tych zabiegów dziecko przez całą noc płakało i kaprysiło. Wina za to obarczano różne złośliwe licha, nie biorąc pod uwagę różnorodnych chorób i dolegliwości okresu niemowlęctwa.
Kobiety na wsi wierzyły, że sen kradną dzieciom demony. Wypędzano je zamawianiem, czyli zaklęciami i gestami magicznymi, np. wymachiwaniem chochlą – „wyłapywaczką snu”. Dziecko kąpano w wodzie przyniesionej ze studni lub rzeki o bladym świcie, nim obudziły się ptaki. Wylewano ją potem do głębokiego dołka. Kiedy i to nie skutkowało, wieszano na szyi malucha korale z korzenia piwonii albo okadzano kołyskę poświęconym rumiankiem, miętą, nagietkiem, bożym drzewkiem.
Przyczyny niedomagania małych dzieci przeważnie były dość prozaiczne: ciemna, wilgotna i duszna chałupa, złe odżywianie, robactwo, niedogrzanie lub przegrzanie dziecka. Praktyki ochronne dotyczyły zwłaszcza dziewczynek, uchodzących za istoty delikatniejsze i bardziej podatne na ataki złych mocy. Nie prano ich pieluch i koszulek kijanką, żeby nie odczuwały „bicia” na sobie. Nie suszono ich rzeczy na słońcu, bo wierzono, że wywołuje to liszaje i czyraki, lecz na płocie, co miało zapewnić powodzenie u chłopców.
Małym chłopcom starano się nie obcinać włosów, przed ukończeniem pierwszego roku życia, gdyż wierzono, że grozi to chorobą oczu. Chowano też przed dziećmi lustra, ponieważ przeglądanie się w nich miało powodować, że dziecko będzie nieme.
Kiedy dziecko stawało na nogi, przeprowadzano je nad siekierą, która z dawien dawna była rodzajem magicznego talizmanu. Miała dziecku zapewnić żelazne zdrowie.
Najlepiej wiodło się dzieciom zupełnie małym, wymagającym ciągłej matczynej opieki. Starsze niestety nie mogły już liczyć na zbyt wiele troski. Nie spały? Była na to rada: do buzi szmatka napełniona makiem. Nie jadły? Cóż – widać nie są głodne. Nie istniał zwyczaj gotowania osobnych potraw dla małych dzieci. Przez pierwsze lata życia dzieci karmiono głównie mlekiem, a kiedy zaczynały chodzić i urosły na wysokość stołu, dostawały potrawy dla dorosłych.
Z tej przyczyny śmiertelność wśród najmłodszych, jeszcze w początkach XX wieku, była bardzo wysoka – zarówno we wsiach, jak i we dworach, gdzie dziećmi zajmowały się często przypadkowe opiekunki.
Pierwszą zabawką małego dziecka była przeważnie grzechotka. Rodzice kupowali ją na targu lub od wędrownego kramarza. Często ojciec robił ją sam, umieszczając w pustym pudełku drobne kamyki albo groch. Podobna rolę spełniała duża, wysuszona makówka z grzechoczącymi w środku ziarenkami. W rodzinach garncarzy ojcowie dla dzieci wyrabiali krówki, koguciki, konie z gliny – malutkie zabawki, do malutkich rąk dziecka. Podobna sytuacja była, gdy rodzina zajmowała się wyrobem zabawek drewnianych. Dziecko wtedy mogło liczyć, że dostanie taczki, ptaka-klapaka, wóz z konikiem itd.
W bogatszych domach kupowano dzieciom szmaciane lalki, w uboższych wykonywano je we własnym zakresie. Bywało, że lepiej się chował zahartowany malec z wiejskiej zagrody niż któryś z kolei syn wojewody. Gdy dziecko umierało mawiano wówczas z rezygnacją „Bóg dał, Bóg wziął”.
Sytuacja dzieci zmieniała się wraz z dorastaniem, kiedy już kilkuletnie dzieci pędzono do roboty przy pasieniu bydła, pilnowaniu drobiu, a nawet do pomocy przy pracach polowych.
Halina Kościńska